Fuga. Powieść polifoniczna

Magdalena Sakowska, Virtualo/EmpikGo (2022)

Strona www stworzona w kreatorze WebWave.

Polecane debiuty 

i porady dla debiutantów

Zaistnieć nie jest łatwo. Potrzeba wiele szczęścia i samozaparcia, by w walce o uwagę wydawców i odbiorców wychynąć
z morza publikacji ze swoim potencjałem. Niektórzy mają bardzo dobre starty, ale żywot książek w dzisiejszych czasach jest krótki... Najważniejsze to pisać dobrze i (w mojej opinii) oryginalnie, ale obserwacje rynku wydawniczego wyraźnie wskazują, że zawód pisarza, jak wiele innych, nabrał cech estradowych.

Dlatego na mojej małej scenie zaprezentuję książki znajomych młodych twórców, które są, 
według mnie, warte uwagi.

Poniżej debiutów darmowe porady dla debiutantów!

 

(podstrona w trakcie uzupełniania)

Wróć

Bieganie po torach

Łukasz Krukowski, Wydawnictwo Dom Horroru (2020)

 

Łukasz reprezentuje dla mnie nowe pokolenie autorów, jednocześnie jednak sumiennie odrobił lekcje z klasyki jednego z najosobliwszych gatunków literackich: weird fiction. To właśnie Łukasz przyczynił się do tego, że sama zaczęłam pisać w tej konwencji; byłam i jestem przekonana, że jego twórczość nie przejdzie bez echa, a ponieważ gatunek nie należy do popularnych, chętnie pomogę temu echu rezonować.

Trudno wyjaśnić "na sucho", czym jest weird fiction komuś, kto nigdy go nie czytał lub nie zdawał sobie sprawy, że czyta; ja lubię myśleć o tej literaturze jako rysującej przeróżne filozofie egzystencjalnego lęku. Dobre weird ma Was zaniepokoić w fundamentalnym, ontologicznym wymiarze, ma przekroczyć granicę waszego intymnego związku z życiem, podstawić lustro Waszej tożsamości. Najprościej możemy powiedzieć, że to specyficzna literatura grozy; nie rzuci się tu na Was zombie, tylko Wasze demony i obnażona groza życia. Bieganie po torach ukazuje nam młodych bohaterów na progu dorosłości, którzy na naszych oczach, jak to określił Wojciech Gunia, zostają odarci ze złudzeń. To utwór, który Was nie pocieszy, tylko wciągnie poprzez lęk; osobiście cenię takie wysoko ponad pozycjami rozrywkowymi, ponad książkami-pocieszycielkami i dilerkami złudzeń. Jeżeli podobnie jak ja cenicie zgłębianie rzeczywistości, a nie jej ukrywanie i zakłamywanie, powinniście zapoznać się z twórczością tego autora.

Porady, jak rozeznać się w tym, 

co ma się znaleźć w twojej 

umowie wydawniczej

Czy wydawca nosi autora

(i pracowników) na rękach?

Dla wydawcy autor i jego utwór to towary. Nawet jak to superczłowiek, musi wyłożyć na ciebie bardzo duże kwoty, a chce wyjąć z ciebie jeszcze więcej albo chociaż zwrot. Wydawca nie robi ci łaski, że cię wydaje. On ubija interes, nawet jak wierzy w światłą misję literatury i ceni twój w nią wkład. WYDAWANIE TO BIZNES, więc lepiej, żeby cenił ów wkład materialnie, korzystnymi dla ciebie zapisami w umowie. Ty jesteś jego partnerem/ką biznesowym/ą, więc nie podchodź do tego jak żebrak do darczyńcy. Nie musisz się godzić na kiepskie warunki i zaniżać standardów rynku. Nie znasz standardów? Poznaj, zanim podpiszesz.

Co WEDŁUG MNIE powinno się znaleźć w umowie:

1. Na jaki okres będzie licencja

2. Jaki procent ze sprzedaży otrzymasz

3. Jaką zaliczkę otrzymasz i kiedy

4. Data premiery

5. Pola eksploatacji...

6. xxx

7. xxx

8. xxx

9. xxx

10. xxx

11. xxx

12. xxx

Co nie powinno się tam znaleźć:

1. xxx

2. xxx

3. xxx

4. xxx

Chcesz wiedzieć, jak brzmią pozostałe punkty, na ile powinno się mieć licencję, jaki procent, jaką zaliczkę i tak dalej? Napisz do mnie, bo rozpisanie się tutaj oznacza kopiowanie treści dalej.

Ważna według mnie rzecz. Sprawdź opinie na temat wydawnictwa. Weź w księgarni książki z jego logo do ręki. Zobacz, jakie robi okładki. Pogadaj z kimś, kto tam wydał, przy czym nie oczekuj, że autor ci się rzewnie popłacze. I co bardzo istotne: spróbuj się dowiedzieć, czy należycie i na czas wydawca opłaca swoich pracowników. Co to znaczy? Ano to, że istnieją wydawcy, którzy oferują swoim redaktorom, korektorom, ilustratorom itd. głodowe stawki albo spóźniają się z wypłatą. Po pierwsze: chcesz z kimś takim współpracować? Po drugie: naprawdę sądzisz, że taki wydawca ci zapłaci i będzie trzymać się umowy? Zainteresuj się też, kto i jak zajmuje się promocją. Dorabiający student, sympatyczny i gorliwy, ale bez doświadczenia? Jak promuje i gdzie? Na jednym fanpejdżu z minimalną liczbą odbiorców?

NIE MA idealnych wydawców. Ta branża nie jest idealna. To nie amerykański film o jeszcze ciepłych maszynopisach i telefonach od agentów, to nie olbrzymie, zaczytane społeczeństwo. Ale jest sporo przyzwoitych, dobrych, uczciwych wydawców, tych małych i dużych (i mnóstwo stęsknionych czytelników). Jak i istnieje drugi biegun.

Pamiętaj też, że nikt nie zrobi z ciebie "gwiazdy" ot, bo tak. Ani mały wydawca, ani wielkie korpo. Debiut to dopiero pierwszy kroczek, a autopromocja to bardzo ważna sprawa, choć nie bardziej niż świetna książka, która sama się broni. Jeśli jednak wybrany przez ciebie gatunek jest mało popularny, a ty dążysz do popularności, niełatwo będzie to przeskoczyć. 

Nie radzę wychodzić z założenia: debiut byle gdzie, a potem jakoś to będzie. Widziałam autorów, którzy tak robili, i wielu nie pomogło to wydawać dalej. Sama poczekałam cztery lata na wydanie debiutu, w serii, która miała ręce i nogi. Premiera była cztery lata temu. Jestem aktualnie po publikacji szóstej powieści, siódma prawie wychodzi. Ale to nie tak, że było czy jest mi łatwo, ani nie tak, że zwlekanie czy pozwalanie na odwlekanie daty premiery jest OK. Tyle że cierpliwość, jak i warsztat czy znajomość realiów rynku, to coś, czego uczymy się w bólach, na błędach, a czasem i we łzach. A więcej cierpliwości = mniej błędów i łez. Tyle że świeżak z ledwie napisanym debiutem w ręku najczęściej chce szybko, szybko! A pułapki tylko na to czekają.

Przy okazji: jeśli jesteś redaktorem/kimkolwiek z branży pracującym za głodowe stawki, pomyśl o konsekwencjach dla siebie i innych. Nikt na tym nie zyskuje, wszyscy tracą. Jeśli nie znasz stawek, pytaj! Znajoma latami pracowała za połowę minimum! Jeśli nie masz umiejętności, doszkol się, zanim ktoś powierzy ci tekst za pieniądze. Bywają też redakcje suto opłacane, które okazują się... wstawieniem kilku przecinków. Nie każdy tekst trzeba rozgrzebać, jednak w niemal każdym znajdzie się do przenalizowania z autorem/tłumaczem mnóstwo elementów. Redakcja to nie korekta! Oczywiście wiele zależy od umiejętności czy stażu autora, ale nawet najlepsi potrzebują redakcji i korekty. Bywają i redakcje-upiory, gdy redaktor ma w nosie styl autora i poprawia... z dobrego na swoje. Naprawdę wiele już widziałam i słyszałam. 

Pamiętaj też, że każda książka, każdy wydawca to osobny przypadek. Nie ma uniwersalnej recepty, ale są pewne ramy, w których powinniśmy się poruszać. Po co ja to wszystko piszę, i to za darmo? Nie mam w zwyczaju przeliczać na złotówki każdej porady. Skąd mamy czerpać wiedzę, jeśli nikt nie powie, jak omijać miny?

 

Zdobądź plusy do CV

 

Nie przyda się redagowanie szkolnej gazetki. Ale jeśli masz na koncie znaczące miejsce w konkursie (najlepiej niejednym) i publikacje, poczytnego bloga (najlepiej nie tylko) albo wszyscy kojarzą cię z kultowych memów, to już coś. Celowo zestawiam tak różne sprawy: niektórzy nie zgodzą się, że liczy się popularność, ale bądźmy realistami. Redaguję również książki wydawane dla fanów. Mają inne obostrzenia, niż gdy na przykład chcemy napisać powieść fantastyczną, którą przetłumaczą na kilkanaście języków, powieść, która musi powalić światotwórstwem i przekazem. Dzisiaj książka to również jeden z etapów zdobywania popularności w mediach. Wielu ludzi chętnie sięga po te pozycje: napisane dla nich, czasem z ich historiami. Youtuberzy, vlogerzy, podcasterki, celebryci piszą dla fanów; dopuszcza się swobodny język i przekaz ich zbiorów przemyśleń czy poradników. Każda publikacja rządzi się swoimi prawami, choć wiele zależy od połączenia trzech czynników: modelu wydania, pomysłu autora i zasad danego wydawnictwa.

W mojej opinii musisz więc ustalić, czego chcesz od swojego pisania i jaki masz pomysł na siebie. Wydawca raczej nie chce kota w worku, nie stać go na to, chce kogoś, kto się sprzeda, kto być może ma już pulę odbiorców czy ugruntowane nazwisko. 

A nawet jeśli decydujesz się na self-publishing, to jako swój własny wydawca też przecież pragniesz, żeby zainwestowane pieniądze nie poszły w błoto, prawda? Potrzebujesz więc dobrego gruntu, by zasiać ziarno.

Dla wydawcy koszt wydania książki to kilkadziesiąt tysięcy złotych. Dlatego wyjątkowe pióro czasem schodzi na drugi plan przy umiejętności sprzedania siebie, bo wydawanie to biznes. Możesz się wobec tego faktu buntować, ale to niczego nie zmienia. Połączmy więc wskazane skille: jeśli masz i niezłe pióro, i osobowość – jest dobrze.

Pamiętaj również, że trzeba być świadomym tego, co się napisało. Piszesz w niszowym gatunku czy w popularnym? Jeśli w niszowym, nie spodziewaj się, że wyda cię wielkie korpo. 

 

Pisz o tym, co znasz

 

Raczej nie osiągniesz sukcesu, jeśli napiszesz o czymś, o czym nie masz pojęcia. Moja rada jest taka: włóż w opowieść swoje doświadczenia, obrazy w głowie, przeżyj to, co piszesz, zrób dogłębny risercz, pytaj, zwiedzaj, smakuj. Nie podążaj za swoim pisarskim idolem, bądź sobą. Twoim atutem jest wyjątkowość twojej percepcji, doznań, stylu. I nie wychodź  z założenia, że redaktor sprawdzi i poprawi, więc możesz nie dbać o formę. Ucz się i zapanuj nad wszystkim, tak jak potrafisz: nad językiem, zasadami, światem, pomysłem, bohaterami. Pokaż historię tak, jak ją widzisz, nie odtwarzaj, nie odgrzewaj. ODWAGI.

 

Garść podstawowych porad co do treści (fabularnej)

 

Akcja, akcja i jeszcze raz akcja: czyli po pierwsze show, not tell – nie tłumacz czytelnikowi, co ma czuć, spraw, że to poczuje, po drugie – wydawcy (i czytelnicy!) lubią akcję. Chyba że to fani weird fiction. Jeśli chcesz pisać weird fiction, poczytaj parę lat filozofów, strać chęć do życia i potem filozofuj w tekście, ile wlezie. Oczywiście żartuję, ale zarówno filozofowanie, jak i ekspozycja zawsze są trudniejsze niż akcja. Trzeba dobrze je opanować, żeby posługiwać się nimi umiejętnie. 

Zlikwiduj infodumpy: infodump to obszerne, odautorskie wyjaśnienia, wkładane w bloki tekstu albo usta bohaterów. Jeśli zaczynasz zalewać czytelnika informacjami zamiast mu je pokazać w trakcie lektury, zatrzymaj się i jeszcze raz przemyśl swój koncept.

Nie zabijaj bohaterów: oczywiście, zabijaj ich, jeśli chcesz, chodzi mi o drętwe dialogi. Przyjrzyj się zwykłym codziennym rozmowom, słowom, skrótom myślowym, chrząknięciom, pauzom, a potem wypowiadaj tworzone przez ciebie kwestie w tekście na głos. Brzmi pompatycznie albo jak symulator IWONA? Nie jest dobrze. Jeśli stylizujesz wypowiedzi, znaj się na tym.

Nawiązuj do wątków: nie porzucaj ich, pokaż, że panujesz nad całością, spinaj początek z końcem, baw się losem bohaterów, których tworzysz.

Nie kończ za szybko: pod koniec prawdopodobnie opanuje cię euforia i wtedy możesz wpaść w pułapkę, w której za szybko zamkniesz akcję. Poczekaj, przemyśl, przeczytaj od początku. Według mnie dobrze jest co jakiś czas przystawać i czytać od nowa.

Nie zostawiaj rzeczy w domyśle: a jeśli już, dokładnie to przemyśl. Częstym problemem autorów jest to, że zbyt wiele rzeczy traktują jako oczywiste i zachowują je w swoich głowach, nie przelewają tego na papier, pozostawiając czytelnika bezradnym, z lukami w tekście.

Brzytwa Ockhama: nie mnóż bytów (bohaterów) ponad potrzebę.

Brzytwa Lema (interesuje cię w przypadku fantastyki): jeśli możesz usunąć elementy fantastyczne bez szkody dla treści, utwór nie jest fantastyką.

 

Czy wiesz, jakich rozmiarów są książki?

Polecam nauczyć się oceny objętości tekstu na podstawie znaków ze spacjami. Poniżej podam w przybliżeniu rozmiary utworów. Podam je w tysiącach znaków, co oznaczę zwyczajowo: literką k (k = kilo, wzięte z greki i bardzo popularne w języku angielskim).

 

Opowiadania:

Drabble – 100 słów

Szort – około 10k

Standardowe opowiadanie – 15-50k

Obszerne – 50-100k

Moment, w którym zaczynają cię pytać, czy brakło ci weny na powieść – 100-150k

Książki:

 

Moment, w którym okazuje się, że napisałeś/aś mikropowieść – 200-250k

Moment, w którym mówią ci, żeby może coś dopisać (najlepiej dużo akcji) – około 300k

Standardowa powieść – 400k (mityczne 10 arkuszy wydawniczych)

Klocki, które lubią wydawcy, gdy już piszesz czwartą część z dziesięcioksiągu – 500-700k

Moment, w którym produkujesz środki obrony osobistej 800k i więcej.

Daj to komuś do betowania

Beta reader to taki człowiek, który czyta tekst przed wszystkimi i udziela rad, ocenia tekst, lekko szlifuje. Najlepiej więc, by była to osoba, która coś wie o gatunku/pisaniu/dużo czyta/nie będzie cię chwalić za sam akt istnienia/znajdzie pierwsze błędy. Jeżeli chodzi o fantastykę, spotkasz takie osoby na przykład na portalu fantastyka.pl.

Dobrze, jeśli bety są minimum dwie, poznasz wtedy dwa różne odbiory, dwa razy więcej oczu wyłapie najoczywistsze mankamenty. Nie myśl o sobie źle przez to, że sam/a ich nie widzisz. To normalne, bo nie masz dystansu do tekstu, a jako debiutant/ka zbyt dużego doświadczenia. 

Kontakt z betami zahartuje cię nieco w kwestii późniejszych kontaktów z redaktorem. A one, niezależnie od tego, jak cudowny trafi ci się redaktor, zazwyczaj bolą w końcu kroicie twoje ukochane dziecko. Lekarz może być najmilszym człowiekiem pod słońcem, ale musi wziąć skalpel i wykonać operację. Redaktor (w pewnym stopniu beta również) powinien wzbudzić w tobie mieszankę wdzięczności z nutką nienawiści wtedy znaczy, że operował skrupulatnie i z sukcesem.

 

Pierwszy akapit i streszczenie

 

Nie wierzysz, że czasem w wydawnictwach czytają tylko pierwszy akapit? Ja też nie. Ale jeśli rozłożysz fenomenalnym pierwszym akapitem recenzenta na łopatki, to jest znacznie większa szansa, że będzie czytał dalej z uwagą, nawet jeśli kolejne akapity mu się już tak nie spodobają. Wyobraź sobie tego człowieka. Ma całe mnóstwo tekstów do przeczytania. Czy będzie czytał mierny dla zasady? Najpewniej tak, dostaje za to wynagrodzenie, a w formularzu zazwyczaj musi streścić cały utwór, ale przy miernym tekście decyzję podejmie na długo przed końcem lektury. Albo podejmie ją selekcjoner przydzielający recenzje. ZNOKAUTUJ RECENZENTA. Pierwszym i kolejnymi akapitami. Najlepiej aż do końca. Spraw, że twoja książka wyciągnie rękę z tego morza plików i dziabnie go w oko.

Nie wierzysz, że czasem wystarczy streszczenie, które powinno się załączyć do propozycji wydawniczej, by nie sięgnąć po książkę i nie przypisać jej żadnemu recenzentowi? Ja też nie. Ale streszczenie mówi wiele o twoim utworze i o tobie: jak operujesz językiem, czy potrafisz sprzedać swoją historię, czy ją rozumiesz, znasz na wylot, panujesz nad nią, dostrzegasz smaczki. Czy tutaj nie działa zasada pierwszego akapitu? Hmm...

Czasem trzeba (lub tylko można) załączyć opis (blurb), czyli bezspojlerowe, "błyskotliwe" streszczenie w pigułce z rodzaju tych, które lądują na tylnej okładce. Trudna rzecz, ale spróbuj. Zabaw się w marketingowca. Poczytaj opisy na okładkach ulubionych książek. Jeśli nie wyjdzie, nie załączaj.

Pamiętaj o literackim CV. Zrób to wszystko w plikach doc (chyba że na stronie wydawcy stoi inaczej), wyjustuj tekst, sformatuj. W wiadomości wystarczy Dzień dobry, przysyłam to i to, objętość, gatunek, pozdrawiam. Zimna krew, nie pytaj, nie opowiadaj; zdaję sobie sprawę, że wysyłanie propozycji wydawniczej wiąże się z ogromną bezbronnością, ale trzymaj gardę. Chodzi o biznes, o merytorykę, dopiero potem można się zaprzyjaźniać.

Istnieje również inny sposób: możesz poszukać wydawcy przed napisaniem całości. Ludzie mają swoje działalności, pomysły i są wydawcy, którzy zamawiają u nich książkę, dają redaktora wspierającego już na etapie tworzenia i czekają na owoce. W takim wypadku przyda się plan rozdziałów i próbka tekstu.

Nigdy natomiast nie wiąż się żadną umową z firmami oferującymi "usługi" vanity press. Przyjmij zasadę: to tobie płacić ma wydawca, nie ty wydawcy. Jeśli ktokolwiek chce od ciebie pieniędzy, nawet nie odpisuj. Charakterystyczne jest, że na odpowiedź wydawcy czeka się od kilku tygodni do wielu miesięcy, natomiast firmy-krzaki często odpowiadają od razu, zachwycając się twoją powieścią, jakby już pretendowała do Nobla.

 

Formatowanie plików

 

Niechlujny plik to wizytówka nieporadności. A w twoim interesie jest raczej udowodnienie wydawcy, że nie musi cię szlifować od zera. Naucz się więc schludności. Mnie na przykład lekko irytuje, że jeśli czytasz ten tekst w wersji mobilnej, nie jest wyjustowany, ponieważ justowanie na tak małym ekranie sprawia, że tekst nieładnie się rozjeżdża. Ale w pliku z książką justowanie to podstawa. Przyjmij dla przykładu:

Czcionka TNR 12, justowanie, wcięcie akapitowe 1,25.

Nagłówki (tytuły rozdziałów) 16, bold. wycentrowane, na nowej stronie (ctr + enter), oddzielone enterami od tekstu.

Poprawny zapis dialogów (koniecznie półpauzy lub pauzy, a nie dywizy) – tutaj prosty i bardzo przydatny poradnik Fantazmatów, jak sobie radzić z wypowiedziami i didaskaliami.

Rozbij bloki tekstu na mniejsze akapity. Podam przykład z życia: poprosiłam kiedyś autora o rozbicie olbrzymich bloków tekstu, których czytanie było katorgą, wyjaśniając, że zwiększy w ten sposób dynamikę czytania i przyjemność z lektury. Odpowiedział, że nie chce, by lektura była dynamiczna ani przyjemna. Dodam, że to nie było weird fiction. Pamiętaj: piszesz dla czytelnika. Tekst w pewnym stopniu oddaje twój stosunek do niego.

Porady, jak stworzyć

i przygotować swoją propozycję wydawniczą

EmpikGo nie przestaje podrzucać na rynek ciekawych pozycji, również SF. Lubicie eksplorować nowe planety i patrzeć na śmiałków mierzących się ze sobą na arenach? A jednocześnie oczekujecie charakterystycznego, wciągającego stylu, rozbudowanych psychologicznie postaci i intrygujących relacji, w tym oczywiście romansu? Nic prostszego, bo już jest Fuga :) Solidna dawka fantastyki naukowej: wartkiej i głęboko wnikającej w diagnozę społeczeństwa przyszłości. Pod moją redakcją, ale to szczegół!