Dlaczego chcę zabrać głos? Wstęp do tematu
W przypadku wszelkich ideologiczno-światopoglądowych sporów zawsze wyciągam szalki, niczym podczas sądu Ozyrysa, i ważę, czy warto się odezwać. Zazwyczaj pióro położone na jednej z nich – w mitologii symbol prawdy i sprawiedliwości, w moim przypadku symbol roboty, która na mnie czeka – przeważa, a sprawa rozpalająca innych zostaje katapultowana w kosmos. Tym razem jednak nie zamierzam zaśmiecać swojej przestrzeni kosmicznej. Problem przeważył szalę, bowiem pisanie i redagowanie fantastyki nijak nie może okazać się ważniejsze od samego istnienia tejże ani od wartości nadawanej (lub odmawianej) jej przez odbiorców.
Na studiach, podczas konferencji naukowych, wciąż mówiłam o fantastyce i nie byłam wyjątkiem – w mojej opinii jest ona kontynuatorką filozoficznego namysłu nad człowiekiem i światem. Podczas tych konferencji miałam okazję dyskutować z niezwykłymi osobami, jak choćby z profesorem Jerzym Jarzębskim; nie tylko o Stanisławie Lemie, ale i o tym, dokąd zmierza rozwój ludzki – to naturalna konsekwencja rozmowy o fantastyce naukowej. Trudno mi teraz nie parsknąć śmiechem, czytając o niedojrzałości jej czytelników, a zaraz potem nie zabrać się za rzetelniejsze ujęcie tematu. O rzeczach, których natura dla jednych jest oczywista, inni wydają sądy powierzchowne i krzywdzące; nie możemy mieć wiedzy na każdy temat, ale lubimy fantazjować, że jest inaczej, a naszą perspektywę traktować uniwersalnie. Nie jestem etatową badaczką fantastyki, jednak słucham i czytam badaczy, czytam i analizuję twórczość fantastów od dzieciństwa, w tym Lema, aż w końcu po studiach uznana zostałam za „lemolożkę”; znalazłam się zresztą na studiach doktoranckich z powodu zaproszenia przez osoby, które oceniały moją pracę magisterską (o problemach etycznych w literaturze SF Lema). Tworzę fantastykę, a od kilku lat publikuję ją i redaguję. Można więc śmiało powiedzieć, że z niej „nie wyrosłam”, „nie dojrzałam”, „nie zaliczyłam” właściwych etapów czytelniczych, mało tego, przez tę niedojrzałość prawie uzyskałam tytuł doktora.
Pamiętam jak dziś moment, gdy toczyła się dyskusja nad tematem mojego doktoratu – dalej chciałam pisać o Lemie i fantastyce, ale góra orzekła, że „fantastyka sobie beze mnie poradzi i są ważniejsze tematy”. Prawdopodobnie wtedy już, ponad trzy lata przed rezygnacją, los mojej ważniejszej dysertacji został przypieczętowany, gdy dałam na takie myślenie chwilową zgodę. Ustalono, że zajmę się dekonstrukcją kategorii kobiecości w feminizmie współczesnym, i trzy lata pracy nad tym tematem przyniosły mi jedyny słuszny wniosek: pierwsze feministki, te najciekawsze (akurat te, którym nakazano mi nie poświęcać zbyt wiele czasu), uzmysłowiły mi, że ja nic nie muszę poza jednym: MUSZĘ pozostać w zgodzie z sobą. Ani razu zresztą nie wystąpiłam na żadnej konferencji z czymkolwiek innym niż fantastyka (raz zdarzyło mi się połączyć kobiece emancypantki, gry wideo i fantastykę), i te konferencje fantastyczne to było jedyne, co mnie na trzecim stopniu studiów trzymało. Rzuciłam więc doktorat na czwartym roku, zajmujący mi niepotrzebnie czas – w końcu nie pisałam o tym, o czym naprawdę chciałam – dla oddania fantastyce stu procent wszelkiego czasu: redagując non-profit i zawodowo, wydając, publikując, współtworząc ziny, projekty fanowskie, Grupę Wydawniczą Fantazmaty, Polską Fundację Fantastyki Naukowej, organizując dla debiutantów fantastyki konkurs za konkursem. Jestem osobą spełnioną DZIĘKI fantastyce. Dlatego nie zgodzę się na nadawanie jej nieprawdziwego statusu, przyklejanie etykietek i separację od twórców oraz odbiorców – bo deprecjonując ją, zniechęca się do jej tworzenia i kontaktu z nią osoby, które zachęcone, mogłyby się w niej odnaleźć.
Czy fantastyka sobie beze mnie poradzi, jak uważała góra? Tak samo nie poradzi sobie bez twórców, jak i odbiorców, a ja jestem w obu grupach, do tego w jeszcze jednej, nie mniej istotnej: badaczy. Gdzieś na szarym końcu, ale jednak. Jedna z tez znalezionych przeze mnie podczas pisania pracy magisterskiej jest taka, że istotny problem fantastyki to reprezentowanie jej w większej mierze przez miłośników niż badaczy.
Pochylmy się więc nad nią jako badacze.
Weźmy na tapetę fragmenty pierwszego rozdziału mojej pracy magisterskiej, zatytułowanego Specyfika literatury science fiction, i rozwińmy. Rozdział dotyczy głównie SF, ale wspomnimy też o innych gatunkach, jednak w ograniczonym zakresie – fantastyka to olbrzymi temat, więc warto skupić się na konkretnej jej części.
Zaręczyny z estetyką
Jak każdy filozof, muszę zadać podstawowe pytanie: czym jest fantastyka? Wbrew pozorom odpowiedź nie jest oczywista; powiemy, że to gatunek literacki, ale zaraz musimy rozszerzyć to na film, komiks, gry i nie tylko; fantastyka jest interdyscyplinarna; fantastyczność, czyli kreowanie istot i światów, to cecha znajdująca się wewnątrz rodzajów i gatunków. Piotr Krywak uważa, że najlepiej uznać ją za kategorię estetyczną. A więc nawet to, że przynależy ona przede wszystkim do kategorii gatunkowej, jak wydaje się na pierwszy rzut oka, nie wystarcza. Kategorie estetyczne dotyczą prezentacji utworów w taki sposób, by ukazały wartości estetyczne: poruszyły nas emocjonalnie i intelektualnie w konkretny sposób. Komedia będzie łączyć się z komizmem i wywołaniem w nas poczucia komizmu sytuacji, fantastyka z ukazaniem odmiennej rzeczywistości i skonfrontowaniem nas z poczuciem znalezienia się w niej, a więc oderwaniem nas nie tylko od Ja, jak to ma miejsce w przypadku kontaktu z bohaterem, ale i od znanej nam rzeczywistości. Odbiorca fantastyki daje zgodę na prawdopodobieństwo pewnej wizji, biorąc udział w eksperymencie myślowym. Dokładnie taką zgodę dawano niegdyś filozofom, gdy poprzez eksperymenty myślowe próbowali zgłębić naturę rzeczywistości (jak choćby słynny koń w bibliotece – istnienie jest postrzegane – czy monady bez okien).
Przyjrzyjmy się dalszym rozważaniom.
Vera Graaf, autorka Homo Futurus, uważa, że SF należy uznać za spekulację imaginacyjną (wytwory wyobraźni nieoparte na doświadczeniu). Ta spekulacja musi zachowywać stały związek ze współczesnym obrazem świata (a więc spekulacja imaginacyjna uwikłana w „teraz”). O ważnym terminie speculative fiction mówi również Margaret Atwood czy Ursula Le Guin. Termin „spekulacja” dobrze byłoby przyjąć obok „fikcji” i „nauki” jako element budulcowy SF.
Patrząc z punktu filozoficznego, istnienie literatury SF jest nieuniknione i niezbędne dla człowieka świadomego miejsca ludzkości we Wszechświecie, wyobcowania żywej, świadomej istoty wobec ogromu kosmosu, niepewnej o jutro, słabej i śmiertelnej, której fantazjowanie o cywilizacjach pozaziemskich czy przyszłych wynalazkach przynosi ukojenie. Jednak dawanie upustu fantazji to nie istota fantastyki naukowej, jedynie jej nośnik. Ową istotą jest zmiana zachodząca w człowieku, tak nieunikniona, jak dalszy rozwój naukowo-techniczny świata. (...) Fantastyka naukowa to nieustannie otwarta dyskusja na temat tego, jaka jest i do czego może doprowadzić ludzka kondycja oraz gdzie zmierza ludzka ambicja. Książki Stanisława Lema mogłyby stanowić (i zresztą stanowią) podręczniki obnażające ciąg przyszłych zdarzeń i zmian na podstawie współczesnego Lemowi obrazu ludzkości, który to wcale mu się nie podobał. (Przy okazji tematu Stanisława Lema, polecam genialny film dokumentalny o jego osobie).
Bardzo często podejmowanym tematem w SF jest zło. (Jest to również podstawowa tematyka podnoszona przez fantasy, gdzie spotykamy antagonistyczne obozy i rzesze bohaterów walczących ciemnością. Ciemność ta, podobnie jak w science ficiton czy horrorze, reprezentuje głębokie ludzkie lęki i obawy, demony czające się tuż pod powierzchnią kreowanej na bezpieczną i uporządkowaną rzeczywistości). W literaturze spotkać można zło na płaszczyznach: zagadnienia racjonalności bytu, atrybutów Boga, stosunków egzystencjalnych, rozważań ontologicznych odnośnie negacji i negatywności, skończoności i doskonałości, racji logicznych, modalności bytu. Zło pojawia się przy fundamentalnych zagadnieniach dotyczących natury ludzkiej, woli i sprawczości. W fantastyce naukowej z ludzkiej istoty, ludzkich tworów, obcych cywilizacji czy samej koncepcji Wszechświata wyłania się zło, burząc dotychczasowy, znany ludzkości porządek rzeczy. Często miewa wymiar platoński, będąc efektem niedoskonałości istnienia jako stawania się w czasie, a także podziału materii. Mnożąc byty, fantastyka naukowa mnoży także nowe ścieżki dla ich zachowania i przywar.
Być może ktoś pragnie nazwać literaturę fantastyczną niedojrzałą, gdyż boi się jej efektu lustra; Lem pisał wszak: Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster. Po dwudziestowiecznych przejściach, rewolucjach ostatnich wieków i szaleńczo biegnącej naprzód rewolucji naukowo-technicznej potrzeba nam jednak obrazu oswojonego, spokojnego, stałego, a więc nierealnego; potrzeba nam kontynuacji bajek dawanych przez reklamy, dogmaty, narzucane wizje świata, oszukiwane zmysły, gromadzone gadżety – iluzji, którą nazywamy realizmem, idei, którym nadajemy status obiektywnie istniejących. Fantastyka, choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że zabawia odbiorcę fikcją – nie oszukuje, nie udaje rzeczywistości, nie boi się represji ani świętości, a przede wszystkim nie ma zahamowań przed dogłębnym prześwietlaniem człowieka. Co jednak, gdy ktoś obawia się tego obrazu wyzbytego ułagodzeń, nie chce go analizować, nie chce wykrzywiać tafli ani rozkrajać ciała i składać go z powrotem w osobliwych konfiguracjach, niczym doktor Frankenstein? Czy ktoś, kto nie chce oglądać tej hipotetycznej ciemności, kto stroni od nibystrachów tkwiących pod łóżkiem, na którym leży otulony ciepłą kołdrą, może zagarnąć łątkę dojrzałości dla siebie i odmówić jej innym? Czy Mary Shelley, tworząc utwór obwołany pierwszym fantastycznonaukowym, przejawiała niedojrzałość, czy też było to zmierzenie się ze swoimi lękami i doznaniami, tak dojrzałe, że możliwe do przedstawienia innym w formie oderwanej od samej Mary historii? Jeżeli dziennik i biografia to twory dojrzałe i dla dojrzałych, jeżeli używamy tak karkołomnych rozróżnień, to umiejętność oderwania od siebie własnych przeżyć i wykarmienia na nich całych światów winno nazwać się prastarością.
Fantastyka naukowa bywa naiwna z natury, ale jako gatunek ma swą naiwność w pełni uzasadnioną. Prawdopodobieństwo, które musi zawierać, nie musi być uzależnione od realizmu przedstawionej rzeczywistości. Być może to w tej naiwności winniśmy dopatrywać się dziecinady, naiwność cechuje bowiem morały bajek. Jednakże usprawiedliwienie naiwności zapewnia SF próba wglądu w przyszłość w perspektywie dynamicznie rozwijającej się teraźniejszości. Zakotwiczenie opowieści pozwala wysnuć wizję, być może już wkrótce niemożliwą i obaloną na wszelkie sposoby, ale konieczną do ukazania całościowej, wybiegającej w przyszłość i alternatywność drogi, tak jak morał w bajce pozwala dziecku wejrzeć w świat jeszcze dla niego niedostępny, a już czyhający na niego z licznymi niebezpieczeństwami. Pokusić się można o stwierdzenie, że morały płynące z mitologicznych i religijnych przypowieści również służą sięganiu dalej i poza. Fantazjowanie kojarzy się z niepoważnością i infantylnością, „bujanie w obłokach” dotyczy jednakże wszystkich pionierów we wszelkich dziedzinach, dzięki czemu to, co wydawało się niemożliwe, to, co „było dziedziną fantastów” (!), staje się rzeczywistością.
Skąd w ogóle wzięła się dziedzina fantastów? Na jakiej ziemi tkwią jej korzenie?
Bez początku i końca
Szwajcarski krytyk Pierr Versis wyprowadził rodowód fantastyki od Gilgamesza i Platona. Skłoniły go do tego pierwiastki utopijne, zawarte w dziełach takich jak Państwo. Wspomnę jedynie, że Platona uważa się za ojca filozofii, wraz z Arystotelesem jest też ojcem filozofii chrześcijańskiej; czerpali z tych źródeł św. Tomasz i św. Augustyn, tworząc prądy myślowe, którymi do dzisiaj się posługujemy.
Takie spojrzenie na fantastykę, sięgające czasów starożytnych, jest jednak bardzo szerokie; spójrzmy konkretnie na fantastykę naukową.
Inni szukają źródeł SF w technologicznych podstawach lub przemianach społecznych. W odrodzenie moralne jako czynnik postępu cywilizacji wierzył jeszcze Schiller, a za nim utopiści XIX wieku. Utopijność poglądów przegrała w XX wieku na rzecz dystopijności. Wiek XIX i XX przyniosły rozczarowanie realizacją przyszłości, w której pokładały nadzieję wieki wcześniejsze (najpłodniejszy w utopie był wiek XVIII; w pewnym momencie wszystkie się załamały). Zrodziło się pytanie, czy człowiek jest zdolny tworzyć coraz lepszą rzeczywistość?
Jakiej przemiany potrzebuje, moralnej, duchowej? – gdzie potrzeba takiej analizy, tam fantastyka podejmuje się jej być może najodważniej, omijając cenzury, kurtuazje, odrywając kontekst od macierzy i wysyłając go w przeszłość bądź w przyszłość, albo nawet nigdzie, a często za zasłonę umownej realności. Nie chcemy już eksperymentów naprawdę, nie chcemy wojen i obozów, ale nie panujemy nad Panem Dziejów. Możemy jednak pewne mechanizmy rządzące człowiekiem i jego światem pojąć nie tylko poprzez analizę historyczną, ale i poprzez SYMULACJĘ, tak emocjonalną, jak intelektualną, którą zapewnia fantastyczny bohater i realia, w jakie został wrzucony... zanim jego los, w jakimś stopniu, spotka nas. Fantastyka bezsprzecznie ma też związaną z zagadnieniem symulacji wartość terapeutyczną i edukacyjną: jeżeli przeżywamy w wyobraźni hekatomby czy zwycięstwa nierzeczywistych istnień, przechodząc przez ocenę moralną zachodzących zjawisk z licznych perspektyw bohaterów w umownym świecie, na który dajemy chwilową zgodę, zostajemy ubogaceni o te wspomniane na początku, estetyczne przeżycia: autentyczne odczuwanie tragizmu, piękna, poczucia niesprawiedliwości na skalę i sposoby nieosiągalne przy wierności realizmowi, przy opowieściach, gdzie nasza zgoda nie ma znaczenia, bo to suche fakty. Gdy myślimy o złu, widzimy ikony: szatana (wdzięczny motyw fantastyczny), być może Voldemorta czy Saurona, których kreacje pozwalają nam w jednym słowie, a raczej imieniu, zamknąć całe zjawiska, epoki czy grupy poglądów; pozwalają na to odbiorcom niezależnie od wszelkich różnic, również wiekowych; dziesięciolatek i czterdziestolatek, człowiek po jednej stronie globu i po drugiej wie, że Harry Potter jest dobry i wie, dlaczego. Gdyby Harry był tylko zwykłym chłopcem na zwykłej wojnie w obyczajowo-dramatycznym utworze bez krzty fantastyki, czy stałby się ikoną dobra, przyjaźni i wierności ideałom? Nie – to niezwykłość realiów, w jakich potoczyła się jego historia, uczyniła z niego literacką gwiazdę rocka.
Co więc finalnie daje nam inny świat i odmienne naszym realia? Czy utwory fantastyczne to lustra? Jeżeli tak, są to zwierciadła Ain Eingarp; one nie tylko ukazują fakty z nowych perspektyw, ale osoby, które bardzo czegoś pragną, mogą doświadczyć spełnienia tych pragnień, wpatrując się w przedstawiony przez nie obraz. I te, które bardzo się czegoś boją, ujrzą urzeczywistnienie swoich lęków. A doświadczenie, choćby nabyte poprzez historię, która nie miała miejsca, jest lepsze od jego braku, bo nawet takie doświadczenie pozostawia AUTENTYCZNE przeżycia estetyczne.
Ale to nie tylko estetyka. To także nauka. Im dalej się posunie, tym dalej sięgną domysły fantastów. A pędzi w tempie, za jakim nie nadąża edukacja – zwłaszcza polska. Fantaści dokształcają się więc na własną rękę, szczodrze dzieląc się swoją wiedzą w utworach zapewniających również rozrywkę, czego nie powiemy o szkolnych podręcznikach, których treści nie pamiętamy… choć pamiętamy doskonale, jak działa Matrix; jak Drużyna Pierścienia zebrała się w \ Rivendell na najważniejszą naradę wojenną, nie wszcząwszy jednak wojny – Sun Tzu się kłania – mamy przed oczami ten piękny krajobraz, rysowany przez opowieść, a nie przywołamy żadnej z setki ilustracji bezcennych zabytków znajdujących się w podręcznikach do historii, które oddaliśmy dawno na makulaturę lub kurzą się na strychu.
Mam na imię namysł
Science fiction jest niezmiennie związana z dużymi odkryciami naukowymi. Pierwsze fantastyczne pomysły inspirowane rozwojem nauki przypadają na XVI wiek. Leonardo da Vinci szkicował wtedy swoje techniczne rozwiązania wyprzedzające skrajnie własną epokę. Pierwsze zdobycze naukowe były tak niezmiernie spektakularne, że w ludziach budziła się odwaga fantazjowania, wybiegania jeszcze dalej. Wtedy też nastąpił oświeceniowy przełom w myśleniu człowieka o sobie samym; wyzwolił się spod sztywnych doktryn religijnych średniowiecza i zobaczył samego siebie w oderwaniu od wszystkiego, nawet bardziej, jako centrum wszystkiego. Fantastyka rozszerza definicję wszystkiego tak dalece, że człowiek może oglądać się w perspektywach nieosiągalnych w innym przypadku.
Wraz z XX wiekiem w fantastyce naukowej zaczyna być zawarta troska o to, by zdobycze nauki i techniki działały dla ludzkiego dobra. Przestroga zaczyna być wyraźna i dominująca. Herbert George Wells w swych utworach ukazywał moralną katastrofę społeczeństwa w momencie, gdy natrafia na silniejszego przeciwnika (Wojna światów) czy możliwości obrócenia zdobyczy techniki przeciwko twórcom (Niewidzialny człowiek). Wizjami przyszłości pokazywał błędy współczesnej mu teraźniejszości, konsekwencje pozostania na złej drodze. Stał się prekursorem późniejszych refleksji dystopijnych (tutaj lekko zmodyfikowałam tekst ze względu na niewłaściwe użycie określenia antyutopii i mieszanie znaczenia antyutopii i dystopii; szerzej o tych pojęciach można poczytać tutaj). Aldous Huxley nie straszył, a przestrzegał (Nowy, wspaniały świat). Należy wspomnieć także o Karelu Capku, który, podobnie jak Wells, miał dar dostrzegania politycznej i społecznej rzeczywistości. Prócz ukazania złych konsekwencji technologicznego rozwoju cywilizacji, obaj snuli historiozoficzne wizje odnośnie rozwoju społecznego i jego przyczyn. Tu pozwolę sobie na mało subtelny komentarz: faktycznie, wykapana literatura dla dzieci.
Jeżeli uznać, że jesteśmy istotami wiecznie uczącymi się, a nie, jak wydaje się z pozoru, tylko do momentu ukończenia podstawowych etapów edukacji, fantastyka będzie nas kształcić wcześniej i później, niezależnie od szkoły, będzie oswajać ze światem, który mógł być, który jest – ale inaczej – i który być może, a może nigdy nie będzie, znacznie rozszerzając nasz sposób myślenia o rzeczywistości i nadając jej wielowarstwowości.
Stara szkoła pisarzy SF uznaje, że fenomen tej literatury tkwi w myśli, jaką reprezentują jej pozycje – to nie tyle literatura bohaterów, fabuły ani nawet rozważań, a nowych konceptów naukowych, stanowiących swoisty, nieprzewidywalny eksperyment myślowy. Pisarz i naukowiec Konrad Fijałkowski w 1976 roku na Drugim Kongresie Europejskim SF stwierdził, że nie ma literatury fantastyczno-naukowej bez wytworzenia klimatu zaufania wobec nauki. Powiedział, że tylko w świecie, w którym to, co dziś pomyślano, jutro może stać się bytem naukowym lub technicznym, stanowi przyjazne środowisko dla literatury science fiction. Istnieje także pogląd mówiący, że fantastka naukowa ma popularyzować osiągnięcia nauki wśród osób spoza kręgów naukowych. Jednakże oba te stanowiska nie oddają w pełni roli, jaką współcześnie odgrywa SF. Według Marka Mumpera dziś to już nie eksperyment naukowy, popularyzacja osiągnięć ani pożywka dla komercji, a przede wszystkim literatura humanizmu. Jak w czasach oświecenia, na pierwszy plan wysuwa się człowiek. SF ma dostarczać „niezliczonych obrazów człowieka jako spokrewnionego z Wszechświatem”, a więc filozoficznej refleksji na obszarze, którym filozofia zwykle się nie zajmuje – w skali astronomicznej.
Być może też, skoro zamiast umartwiać się bezpośrednio nad ofiarami wojen podczas czytania przeróżnych wspomnień (ja nie jestem w stanie tego robić; na lekcjach w klasie maturalnej, gdy czytaliśmy o zagładzie Żydów, wychodziłam z klasy) – użalasz się nad pogromem elfów czy populacji planety zniszczonej przez Gwiazdę Śmierci, osoby odbierające fantastyce znaczenie uznają, że jesteś niedojrzały, cofasz się bowiem do współczucia ofiarowywanego krasnoludkom. Tam, gdzie w bajkach dostrzega się pozytywne walory estetyczne dla czytelnika, odmawia się ich i piętnuje je w fantastyce, jakby istniała w oderwaniu od mitów i legend będących podwalinami cywilizacji i religii; być może jest to wina edukacji nieukazującej powiązań i zależności kultur, stroniącej od relatywizmu i sympatyzującej z dogmatami, w dodatku wmuszającej wybiórczy kanon lektur, który tworzy iluzję istnienia określonej grupy „lektur wartościowych”, podczas gdy te pochłaniane na pęczki przez ową szczęśliwą część młodzieży, którą wychowuje się w kulturze czytania, spychane są poza margines.
Zarówno nie przekonuje kapitalistyczna wizja nieuchronnej katastrofy, jak i naiwny optymizm ustrojów socjalistycznych. Trzecia rewolucja przemysłowa była nieuchronną konsekwencją rozwoju ludzkiego i przyniosła doskonałe możliwości rozwoju społecznego, gospodarczego i kulturowego, ale on nie wynika z nich automatycznie. Ponieważ nigdzie nie uniknięto porażek, rozsądną zdała się teoretykom analiza błędów, jakie popełniono podczas procesu rewolucji. Zaistniała ideologiczna walka na płaszczyźnie analizy trzeciej rewolucji. Jedne ideologie są pełne obaw, inne pełne nadziei. SF przejęło ten pierwszy wyraz, dając swobodny upust lękom, jakie budzi w ludziach proces i następstwa rewolucji naukowo-technicznej. Jest takie zdanie autorstwa Henryka Pająka, podjęte i przekształcone nieco przez znanego polityka: Jeżeli boisz się mówić prawdę, już jesteś niewolnikiem. Fantastyka przyniosła doskonałe pole do wyrażania lęków i pragnień: robił to Stanisław Lem i tysiące twórców, robimy to i dzisiaj, wyciągając strachy i nadzieje z szafy i stawiając je w dziennym świetle, pozwalając nabrać wobec nich dystansu poznawczego**.
Nie boimy się prawdy.
Tak nie robią dzieci, lecz dorośli.
Fantastyka prawdę ci powie
Zwraca się także uwagę na gigantyczny rozwój reklamy, który sprowadza jednostki do słupków statystycznego oddziaływania danych bodźców. Niekiedy traktuje się temat jako zabawę, innym razem śmiertelnie poważnie. Powód występowania reklamy w SF w XX wieku jako problemu można tłumaczyć tym, że już wtedy zaczynała być nadużywana, co konsumenci z łatwością dostrzegli. Dlatego też takie opowieści były opisem teraźniejszości, a nie przyszłości. Po przyszłości spodziewano się lepszych metod inżynierii społecznej niż reklama. Współczesne społeczeństwo przesiąknięte zdaje się filozofią „mieć”, jest więźniem reklamy i konsumpcji, a fantastyka to jeden z zagorzałych wrogów tychże; obnaża je bezwstydnie – bo w fikcyjnych światach – ośmiesza i skłania realnych konsumentów do refleksji. Zrozumiałym więc może być, że medialnie fantastyka jest niepożądana i sprowadzana do kategorii, której marketingiem nie należy zaprzątać sobie głowy. Świat ma być przecież prosty, a proste potrzeby mają być zaspokajane danymi produktami, podczas gdy osiągnięcia trzeciej rewolucji przemysłowej nieuchronnie eliminują myślenie, w które uwikłany był jeszcze człowiek XX wieku – antropocentryczne i geocentryczne. Przede wszystkim przez to, że odkrycia kosmologiczne i astronomiczne gigantycznie poszerzyły ludzkie postrzeganie świata. Przez to pojawiły się filozoficzne implikacje odkryć kosmologicznych, które jako problem natury antropologicznej znajdują wydźwięk w literaturze SF. Problematyka egzystencjalna jest tym, na czym opiera się istota science fiction – czyli rozwój człowieka jako jednostki, społeczeństwa, gatunku. Kondycja człowieka zyskuje coraz większe pole, w jakim należy ją rozpatrywać. Im więcej pojawia się wynalazków i odkryć, tym bardziej mnożą się pytania o przyszłość ludzką.
Wielkie drzewo fantastyki pobiera pokarm z ludzkiej ciekawości, z pragnienia poznania – stąd, skąd czerpie ją tak mitologia, próbująca niegdyś wyjaśniać niepojęte zjawiska w pojmowalny sposób, jak nauka, której co i rusz udaje się coś rozgryźć (a co innego pogrzebać). Jeżeli więc rodzi owoce niby drzewo poznania dobra i zła, owoce, których według pewnych głosów nie należy zrywać –zostaniemy w idyllicznym raju złudzeń i nigdy nie uczynimy samodzielnego kroku w ultramrok, największe, nierealne marzenia i niewiadomą, i zrozumiałym jest, czemu ktoś może tego kroku się obawiać, pozostaje jednak godnym nagany nacinanie drzewa siekierą.
Na koniec wspomnę o bardzo ważnym elemencie SF, który potrafi zmieścić w sobie wszystkie obawy i nadzieje, charakterystyczne dla gatunku. To superbohaterowie. Obdarzeni jakąś niezwykłą mocą lub po prostu ideą stawiają czoła zepsuciu, katastrofom, wojnom; to najczęstszy zabieg, jaki można zaobserwować w dzisiejszym science fiction. Zazwyczaj mają nienaganny kodeks moralny lub przechodzą przemianę po tragedii czy krzywdzie, której doznali lub którą wywołali. Bohater zawsze jest najistotniejszym filarem literackiej kreacji – superbohater to najczęściej wykorzystywana droga w SF do kultywowania cnót i moralności, podobnie jak złe charaktery piętnują zepsucie, egoizm i krzywdzenie innych. Można powiedzieć, że jest to także znakiem rewolucji egzystencjalnej – tam, gdzie zwykły bohater literacki nic nie może już wskórać w świecie rewolucji naukowo-technicznej ani zachwycić mas, pojawia się wybrany przez los, przypadek lub wyhodowany superbohater, by walczyć z dzisiejszym superzłem. „Facet w rajtkach” nie jest wyrazem dziecięcych tęsknot, lecz świadomym pokonaniem przerażających człowieka na każdym etapie życia ograniczeń. Czasem to rzeczywiście facet w rajtkach albo baba w skórze, czasem mały śmieszny hobbit, który jest w stanie zawlec pierścień do Mordoru, wszak superbohater to nie tylko domena science fiction; zależnie od danego świata, niezwykły bohater rodzi się ze zwykłej istoty, kogoś napiętnowanego przeznaczeniem bądź przybywa z innego miejsca; ciekawe zestawienie superbohaterów występuje w Batman v Superman. Świt sprawiedliwości: jednego i drugiego, superczłowieka i obcego przybysza porównywanego do boga, człowiek nie chce, zmusza obu do walki między sobą, każe siebie nawzajem zwalczać, choć czerpie znaczne profity z istnienia obydwu; podobnie jest z fantastyką i jej licznymi odmianami, jedynymi narzędziami do swobodnego rozwarstwiania rzeczywistości i eksperymentów na człowieku, których można dokonać bezkrwawo, etycznie i moralnie, i spekulować, co się stanie, nim ktoś zechce uczynić to naprawdę. Dlaczego człowiek ich nie chce? Bo "bóg" jest do zniesienia tylko nieobecny. Chodzący wśród ludzi zaburza porządek, wzbudza zazdrość, lęk i niechęć, gdyż człowiek chce zapanować nad życiem lub chociaż stworzyć taką iluzję niedostatecznymi siłami, które posiada – a nie patrzeć na urzeczywistnione to, czego mu brakuje. Chyba że w fikcji; nią napawa oczy, bo może fantazjować o sobie na miejscu wybranego superbohatera.
Czy czczeni prorocy i cudotwórcy nie są największymi superbohaterami w dziejach? Czczeni, bo o nadludzkim mocach. Bo urzeczywistniający piękne idee. Bo zapewniający opiekę i obiecujący pociechę. Bo tacy, jakimi chcielibyśmy być, ale nie możemy, wrzuceni w taki a nie inny świat, w takie a nie inne ciała i czasy.
Infantylnym, owszem, byłoby czcić Supermana, ale to nie dziecinada czerpać z jego historii estetyczne doznania. To normalne.
Na pewno nie należy lekceważyć fantastyki naukowej, bo obok rozrywkowych produkcji dla mas to wciąż gatunek traktujący o człowieku w wymiarze etycznym, gdzie piętnuje się zło i zachowania niemoralne, a celebruje dobro i cnoty etyczne. Podsumowując więc, jeżeli to jest dziecinne i niedojrzałe, to chętnie pozostanę wiecznym dzieckiem. A jeżeli dziecko może zostać doktorem, to po co nam ta cała dojrzałość? No i, jak to filozofka, muszę spytać: i co to w ogóle jest ta dojrzałość czytelnicza? Czy to określenie służy czytelnikom, czy też tym, którzy na nich zarabiają? Ale to temat na zupełnie inną okazję.
* Kim są tytułowi oni? To głosy w głównym nurcie, które lekceważą fantastykę, odbierają jej znaczenie, przyklejają jej odbiorcom łatkę infantylnych. To również naukowcy i teoretycy, którzy nie chcą badań nad fantastyką uznać za wartościowe. To ci, którzy z pozycji autorytetu podcinają fantastyce skrzydła. Nie da się też ukryć, że mój artykuł sprowokowały tezy zawarte na początku artykułu/recenzji Kingi Dunin, „Ojciec ziemia jest na nas zły”.
** Dziękuję Krzysztofowi M. Majowi za to określenie, podrzucone mi, gdy był tak uprzejmy sprawdzić niniejszy artykuł pod względem merytorycznym.
Ilustracja: źródło.
Strona zrobiona w kreatorze stron internetowych WebWave.
Prawa autorskie dotyczące treści © 2023 Magdalena Świerczek-Gryboś